W poprzednim artykule zastanawialiśmy się nad ludzkimi postawami, które są potrzebne, by zachować jedność w zespole muzycznym bądź jakiejkolwiek innej wspólnocie. Niniejszy tekst będzie przedłużeniem tych rozważań. Co jeszcze, oprócz pokory i miłosierdzia, powinniśmy dołożyć, aby nasze śpiewanie w chórze było działaniem owocnym i satysfakcjonującym?
Być może to stwierdzenie wydaje się zaskakujące i niezbyt związane z charakterem takiej specyficznej wspólnoty, jaką jest chór. Przecież każdy wie, co ma robić i jak ma śpiewać, więc gdzie tu jest miejsce na zaufanie? Otóż jestem przekonany, że każda dobra i zdrowa relacja musi w pewnym stopniu opierać się na zaufaniu – a zatem również w chórze jest ono potrzebne. Tutaj chciałbym się skupić tylko na dwóch jego przejawach.
W pierwszej kolejności naszym zaufaniem powinniśmy obdarzyć Kompozytora i Jego utwory. Być może natrafimy w nutach na takie fragmenty, które nie będą dla nas zrozumiałe: dlaczego tutaj jest taki dziwny akord? po co taki nieintuicyjny przebieg rytmiczny? czy nie można tego trochę uprościć?
Jeśli jednak nasze zdziwienie przerodzi się w narzekanie lub kwestionowanie autorytetu Kompozytora, to dość łatwo może to nas zaprowadzić do tworzenia własnych improwizacji, całkowicie niezgodnych z zamysłem autora. „Tutaj trochę przedłużymy nutę, tam zaśpiewamy inny składnik akordu i przecież też będzie dobrze, czyż nie?” No właśnie nie. Gdyby w ten sam sposób pomyślał każdy chórzysta, to w najlepszym przypadku poważnie zmieniłyby się proporcje melodii w utworze, a w najgorszym – powstałaby trudna do zniesienia kakofonia samowolnie wyśpiewywanych dźwięków.
Trzeba nam po prostu zaufać zamysłowi autora. Nawet jeśli tego nie czujemy lub nie rozumiemy, to nie oznacza to, że Kompozytor nawalił i stworzył jakiegoś muzycznego bubla. Bardziej prawdopodobne jest to, że to nasze zdolności i zmysł muzyczny nie są jeszcze dostatecznie dobrze wychowane. Raczej więc trzeba nam szukać zrozumienia, niż podważać autorytet Kompozytora.
Możemy to zatem odnieść do rzeczywistości wiary i Pisma Świętego. Nie podważajmy autorytetu słowa Bożego, jego sensu i wiarygodności. Być może wiele fragmentów jest dla nas niezrozumiałych, wiele biblijnych nauk wydaje się nieaktualnych, a przekazywanych tajemnic – ukrytych. Niech to jednak nie będzie dla nas okazją do narzekania, lecz raczej do wzmożonego poszukiwania zrozumienia i pokornej modlitwy.
Iz 55, 6-9 Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko! Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje - nad waszymi drogami i myśli moje - nad myślami waszymi.
Po drugie, potrzebujemy zaufania wobec Solisty, który razem z nami wykonuje utwór. Również w tym przypadku możemy się natknąć na takie momenty w utworze, kiedy będzie nam się wydawało, że Solista fałszuje. Przecież w nutach odczytujemy czyste akordy, pięknie harmonizujące współbrzmienia, a do naszych uszu docierają jakieś zgrzyty i fałsze. Co więcej, wydaje się, że cały chór zgodnie śpiewa to samo. Zatem jedyny rozsądny wniosek, który się nasuwa, to że Solista nawalił i śpiewa jakieś błędne nuty, prawda?
I tutaj znowu musimy się odwołać do naszego zaufania wobec Solisty i wobec jego autorytetu. Czy naprawdę możemy przypuszczać, że śpiewamy lepiej niż On? Choć wydaje się to mało prawdopodobne, to jednak trzeba nam przyjąć, że to On śpiewa bezbłędnie a cały chór niestety zmylił melodię. Jeśli nie potraktujemy Solisty jako pewnego punktu odniesienia, do którego będziemy się dostrajać, to w trudniejszych momentach utworu łatwo zwiodą nas niepewne głosy sąsiednich chórzystów. Tylko On posiada odpowiedni autorytet, byśmy mogli bez reszty zawierzyć Jego umiejętnościom.
Może się wydawać, że ewangeliczna nauka nie przystaje do rzeczywistości, w której żyjemy – że jest zbyt radykalna i przez to nieosiągalna. Niech to nas jednak nie zwiedzie. Jezus Chrystus swoim przykładem pokazuje nam, jak pojmować wolę Ojca i w jaki sposób wprowadzać ją w czyn.
On nam pozostawił bezbłędny wzór postępowania, więc nie próbujmy tego wzoru umniejszać lub go dyskredytować. Raczej szukajmy u Jezusa siły i pokrzepienia, by tak jak On podejmować trud miłości, przyjmować cierpienie, być gotowym na ofiarę i zgodzić się na Bożą logikę przebaczenia. Bo taka jest droga wiodąca do zmartwychwstania i życia wiecznego.
Mt 16, 21-25 Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie». Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku». Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.
Na koniec wreszcie trzeba nam zawierzyć samemu Dyrygentowi. Ileż razy może się nam wydawać, że dawane przez Niego znaki są niedorzeczne lub niemożliwe do zrealizowania. Siła bezwładności chóru tak bardzo może nas pociągnąć, że sygnały Dyrygenta będą dla nas niezrozumiałe – po co On macha tak szybko, skoro chór śpiewa dwa razy wolniej; czyżby stracił tempo? dlaczego tutaj przeciągamy tę nutę i śpiewamy legato, skoro naturalnie chcielibyśmy wziąć oddech? czy ten fragment nie brzmiałby lepiej, gdyby go zaśpiewać nieco głośniej?
Po raz kolejny jedynym ratunkiem dla nas jest zaufanie wobec Dyrygenta. To od nas zależy, kto będzie dla nas punktem odniesienia – błądzący chór, któremu brakuje koncentracji, czy Dyrygent, który wie, co robi i jaki efekt chce osiągnąć. Jeśli pójdziemy za Jego gestami, to możemy stać się zaczynem dobrej zmiany, dzięki której także bezwładny chór powróci na właściwe tory śpiewu.
Nieraz może się zdarzyć, że okoliczności życia nas przerastają, a wydarzenia, w których uczestniczymy, wydają się niezrozumiałe i pozbawione sensu – trudne doświadczenia, cierpienie, ludzka niegodziwość. Przyjmujmy jednak rzeczywistość taką, jaka on jest, ufając jednocześnie, że nic nie wymyka się pełnemu miłości zamysłowi Bożej Opatrzności. Pytajmy Ducha Świętego o Jego wolę wobec nas i o sposób jej realizacji – nawet jeśli wierność Jego natchnieniom będzie od nas wymagała wiele trudu, zaangażowania i koncentracji. Bo stawką jest prawdziwe życie.
Rz 8, 12-17 Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha zadawać będziecie śmierć popędom ciała - będziecie żyli. Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale.
Podsumowując, zaufanie wobec Tych Trzech jest podstawą naszego członkostwa w chórze, gdyż bez niego wszystko się wali i chwieje w posadach.
W jaki sposób nabyć tę ufność? Wystarczy, że uznamy i głęboko zaakceptujemy prosty fakt, że to właśnie Tych Trzech nas zaprosiło i przyjęło do swojego zespołu, a Ich najwyższy autorytet w świecie muzyki jest absolutnie niekwestionowany. Z tego przekonania w naturalny sposób zrodzi się zaufanie wobec Nich.
Ps 125, 1 Ci, którzy Panu ufają, są jak góra Syjon, co się nie porusza, ale trwa na wieki.
Potrzeba nam silnej wiary w to, że nasze uczestnictwo w chórze ma sens oraz realny wpływ na całościowe wykonanie utworu. Jeśli w to zwątpimy, to staniemy się tylko figurantami lub statystami, którzy śpiewają na rybkę, sztucznie zwiększając liczbę chórzystów. Zrzucenie z siebie odpowiedzialności za śpiew może jest wygodne, ale w konsekwencji stracilibyśmy najgłębszy sens udziału w zespole.
Na czym jednak mamy oprzeć to nasze zaufanie do samych siebie? Na przekonaniu o własnych talentach, zdolnościach i ciężko wypracowanych umiejętnościach? Na wiedzy, którą udało nam się zdobyć? Na własnym słuchu, który nie może się mylić?
Nie. Wydaje się, że ten rodzaj pewności siebie jest tylko złudzeniem, które szybko może się rozwiać. Takie zaufanie wobec własnych możliwości raczej można nazwać zadufaniem, ponieważ opiera się na nader niepewnym i chwiejnym fundamencie własnego autorytetu. Jeśli sam dla siebie jestem miarą wszystkiego, to tym samym tracę możliwość zmierzenia czegokolwiek.
Raczej trzeba nam tę pewność siebie budować na czymś innym, albo raczej: kimś innym. Chodzi o dwustopniowe zaufanie – ufam sobie, ponieważ Tych Trzech mi ufa!
Skoro obdarzyłem Tych Trzech swoim zaufaniem, to Ich autorytet jest dla mnie niepodważalny. Ufam Ich rozeznaniu, wiedzy, umiejętnościom, a także wszystkim Ich decyzjom i poleceniom. To jednak w prosty sposób prowadzi mnie w konsekwencji do uznania faktu, że Tych Trzech również obdarzyło mnie swoim zaufaniem.
Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że jestem członkiem stworzonego przez Nich zespołu? Nie musieli mnie do niego zapraszać. Nie muszą także mnie wciąż w tym chórze trzymać. Nie mogli się pomylić, przeoczyć błędów, ani kiepskich zdolności śpiewu. Wszystko wskazuje na to, że po prostu chcą mnie mieć w swoim zespole i są przekonani, że jestem w stanie podołać wymaganiom tego uczestnictwa.
Skoro Kompozytor wręczył mi swoje nuty, to musi wierzyć, że będę w stanie je przeczytać i wykonać. Skoro Solista śpiewa z chórem ramię w ramię, to musi wierzyć, że będę w stanie Mu skutecznie akompaniować swoim głosem. Skoro Dyrygent nieustannie pokazuje nam swoimi gestami jak wykonywać utwór, to musi wierzyć, że będę w stanie te sygnały właściwie odczytać i zrealizować.
Ef 1, 4-12 Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich - w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. W Nim mamy odkupienie przez Jego krew - odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi. W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu - my, którzy już przedtem nadzieję złożyliśmy w Chrystusie. W Nim także i wy, usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu, w Nim również - uwierzywszy, zostaliście naznaczeni pieczęcią, Duchem Świętym, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością Boga, ku chwale Jego majestatu.
Innymi słowy, ten prosty fakt, że istniejemy na tym świecie, świadczy o tym, że jesteśmy przez Boga chciani i ukochani. Kolejny prosty fakt, którym jest nasz chrzest, jest znakiem tego, że Bóg nam niesamowicie ufa, ponieważ dał nam dostęp do swoich najgłębszych tajemnic i darów. Musi być przekonany o tym, że jesteśmy w stanie przyjąć ten dar Jego łaski i że będziemy potrafili z nią współpracować.
Już te dwie przesłanki w zupełności wystarczają, by dostrzec miłość i zaufanie, którymi Bóg nas obdarza. Do tego moglibyśmy dołożyć pewnie całą masę indywidualnych, wyjątkowych darów, które dodatkowo świadczą o Bożej hojności wobec każdego z nas.
J 15, 14-16 Jezus powiedział: «Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje».
A to wszystko w prosty sposób prowadzi nas do zdrowej i solidnej pewności siebie. Pewności siebie opartej nie na własnym, wątpliwym autorytecie, lecz na autorytecie samego Boga, który nas stworzył, odkupił i powołał do jedności ze Sobą: bo Jego zamiary nie mogą być pomyłką.
Jr 29, 11-13 Ja bowiem znam zamiary, jakie mam wobec was - wyrocznia Pana - zamiary pełne pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca.
Ten dwustopniowy rodzaj zaufania do samego siebie chroni nas przed pychą, egocentryzmem i życiem w iluzji własnej nieomylności. Jednocześnie otwiera nas na relację z Bogiem – rodzi wdzięczność, popycha do wzięcia odpowiedzialności za własne czyny, skłania do wsłuchiwania się w Jego głos oraz napełnia mocą do odważnego podejmowania powierzonych nam zadań.
Zatrzymajmy się trochę dłużej nad naszą postawą zaufania wobec Boga i Jego zaufania wobec nas. Bo ta tajemnica ufności niewątpliwie stanowi jeden z centralnych elementów naszej wiary i relacji z Bogiem. Weźmy przykład z Abrahama, który bezwarunkowo zawierzył swoje życie Bogu.
Jr 1, 4-8 Pan skierował do mnie następujące słowo: «Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię». I rzekłem: «Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!» Pan zaś odpowiedział mi: «Nie mów: Jestem młodzieńcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek ci polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić» - wyrocznia Pana.
Wj 3, 10-12 Pan mówił: «(…) Idź przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, iż po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu oddacie cześć Bogu na tej górze».
Rdz 12, 1-4 Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi». Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu.