Dziś chciałbym krótko poruszyć temat, który już nieraz pojawiał się w czasie naszej wędrówki przez muzyczne obrazy życia. Chodzi mianowicie o zespół, czyli wspólnotę śpiewaków, którzy razem chcą doświadczać piękna muzyki i dzielić się nim z innymi.
Co sprawia, że chór cieszy się wewnętrzną spójnością i żywotnością? Możemy to pytanie postawić jeszcze konkretniej: jaki jest konieczny warunek, by zespół nie tylko mógł trwać ale też rozwijać się liczebnie i jakościowo?
Na pewno można wymienić wiele odpowiedzi na powyższe zagadnienie, bo też istnieje wiele rodzajów więzi międzyludzkich, które mogą tworzyć członkowie chóru. W tym tekście chciałbym jednak się skupić na dwóch cechach, które wydają się wzajemnie komplementarne, ponieważ razem tworzą jedną więź o dwóch końcach.
Najpierw skupmy naszą uwagę na miłosierdziu. Jak je należy rozumieć? Dlaczego miałoby być czymś niezbędnym dla działalności chóru?
Miłosierdzie można okazywać na wiele sposobów, czego wyrazem jest chociażby długi katalog uczynków podpadających pod tę kategorię (zapewne da się jeszcze coś do niego dołożyć). W naszym chóralnym kontekście miłosierdziem nazwałbym gotowość na przyjęcie nieumiejętnych, otwarcie się na tych, którzy nie dorastają do naszego poziomu, odwagę śpiewania z tymi, którzy śpiewać jeszcze nie potrafią.
Każdy członek chóru doświadczył kiedyś miłosierdzia już przez sam fakt, że został przyjęty do zespołu. Także moja własna przygoda z muzyką wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nie otwartość kilku odważnych ludzi, którzy zaproponowali mi dołączenie do zespołu. Choć nigdy wcześniej nie miałem do czynienia ze śpiewem wielogłosowym, nie potrafiłem śpiewać z nut, a nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę, że każdy głos ma inną melodię – to jednak podjęli ryzyko przyjęcia do zespołu nowego członka. Okazywali dużo wyrozumiałości wobec moich błędów oraz mnóstwo cierpliwości w uczeniu mnie kolejnych umiejętności. To właśnie nazwałbym aktem miłosierdzia.
Czyż nie byłoby czymś absurdalnym, gdyby tak przyjęty i zaopiekowany adept śpiewu chóralnego sam odmawiał innym miejsca w zespole? Czy nie byłoby niegodziwością domaganie się doskonałości w śpiewie od innych kandydatów, kiedy samemu zostało się przyjętym bez żadnych zasług? Odpowiedź wydaje się oczywista. Kto sam doświadczył miłosierdzia, ten jest wręcz zobowiązany, by miłosierdzie świadczyć innym.
Mt 18, 21-35 Wtedy Piotr podszedł do Niego i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?» Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać. Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: "Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam". Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: "Oddaj, coś winien!" Jego współsługa padł przed nim i prosił go: "Okaż mi cierpliwość, a oddam tobie". On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: "Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?" I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu».
Miłosierdziem jest przyjąć tych, którzy chcą dołączyć; uczyć tych, którzy chcą być nauczani; przyjść z pomocą tym, którzy chcą ją otrzymać. Bo miłosierdzie nie jest wyłącznie akceptacją czyjejś słabości, lecz także szczerą wolą, by tego człowieka podnieść, nauczyć, popchnąć ku rozwojowi.
1 Kor 9, 22-23 Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.
I tutaj dochodzimy do pokory, czyli drugiego końca tej więzi, którą z jednej strony tworzy miłosierdzie. Pokorą nazwałbym głęboką świadomość tego, że nie wszystko wiem i nie wszystko potrafię. Więcej nawet, dorzuciłbym do tego również zgodę na to, że droga do wiedzy i umiejętności będzie trwała przez całe życie, a podczas tej drogi popełnię mnóstwo błędów.
Ale i to nie wszystko. Pokora to nie tylko negatywne spojrzenie na samego siebie. Wręcz przeciwnie – skoro jest droga, to znaczy, że ona dokądś prowadzi, do czegoś dobrego, co chcę osiągnąć. Pokora więc to przede wszystkim przyjęcie tego, że jestem diamentem, który wymaga oszlifowania, lub darem, który domaga się rozpoznania. Pokora to pełne nadziei poszukiwanie dobra, które jest we mnie złożone, lecz jeszcze nie odkryte; to zgoda na to, że ostatecznie stać mnie na więcej niż teraz jestem w stanie to sobie wyobrazić.
Flp 3, 13-16 Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę, w Chrystusie Jezusie. Wszyscy więc my, doskonali, tak to rozumiejmy: a jeśli rozumiecie coś inaczej, i to Bóg wam objawi. W każdym razie: dokąd doszliśmy, w tę samą stronę zgodnie postępujmy!
Dlaczego twierdzę, że tak rozumiana pokora jest komplementarna wobec miłosierdzia?
Tylko człowiek pokorny jest w stanie naprawdę przyjąć miłosierdzie. Tylko ten, kto jest świadomy swojej niewiedzy, jest gotów przyjąć pouczenia. Tylko ten, kto zdaje sobie sprawę z niezdarności swoich wysiłków, będzie potrafił z wdzięcznością prosić o wskazówki bardziej doświadczonych. Tylko ten, kto wie, że jest w drodze do doskonałości, jest zdolny przyswoić upomnienia tych, którzy widzą lub słyszą więcej od niego.
Jeśli w zespole brakuje miłosierdzia, to dość szybko zakończy swój żywot, bo nie będzie miał wystarczająco odwagi, by przyjmować i kształcić nowych członków. Gdy wśród chórzystów brakuje pokory, to tym samym blokują sobie oni drogę do wzrostu, do podejmowania satysfakcjonujących wyzwań, ponieważ odrzucają konieczny wysiłek uczenia się. Z czasem także i to może stać się przyczyną rozpadu chóru, bo nuda i stagnacja odbiorą motywację do dalszego śpiewania.
Jeśli zespół jest pozbawiony obu tych cech, to jego upadek prawdopodobnie będzie szybki i doszczętny. Brak cierpliwości i wyrozumiałości ze strony mocniejszych oraz niechęć do poprawy u słabszych rychło doprowadzą do sporów, szemrania i wzajemnego kopania pod sobą dołków. A taki zespół nie może się ostać.
Mt 12, 25 Jezus, znając ich myśli, rzekł do nich: «Każde królestwo od wewnątrz skłócone pustoszeje. I nie ostoi się żadne miasto ani dom, wewnętrznie skłócone. (…)»
Ale gdy muzycy starają się dbać zarówno o miłosierdzie, jak i o pokorę – nawet po wielu latach śpiewu – to chór wtedy może kwitnąć, rozwijać się i trwać pomimo wymiany pokoleń.
Ef 4, 1-3 Zachęcam was zatem ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój.
Co jednak zrobić, gdy wbrew postawie całego chóru niektórzy członkowie odrzucają którąś z tych cech?
Wydaje się, że ten, komu brakuje miłosierdzia, z biegiem czasu sam się oddali z zespołu, ponieważ nie będzie mógł znieść niedoskonałości słabszych. Albo odejdzie sam, albo chór będzie zmuszony go wykluczyć z powodu nieznośnego krytykanctwa i narzekań.
Natomiast jeśli komuś brakuje pokory, to prędzej lub później zacznie odstawać umiejętnościami od reszty zespołu. To jeszcze nie jest największy problem, ale jeśli dorzuci do tego upartą niechęć do przyjmowania upomnień oraz nieposłuszeństwo wobec dyrygenta (“przecież ja wiem lepiej, jak śpiewam”), to również taki delikwent może się spotkać z wykluczeniem z chóru.
Łk 18, 9-14 Opowiedział też niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: "Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam". A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: "Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!" Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».
Czy takie wykluczenie nie jest zbyt drastycznym rozwiązaniem, a nawet postępowaniem wbrew miłosierdziu? Cóż, wydaje się, że czasami potrzebne są trudne kroki, by ocalić tak zespół, jak i upartego muzyka. Przecież jest duża szansa, że wykluczony chórzysta uświadomi sobie wielką wartość wspólnego śpiewu oraz zgodzi się na koszty związane z praktykowaniem miłosierdzia i pokory. A wtedy można go ponownie przyjąć do zespołu.
Wydaje się, że wystarczy uczciwe i wnikliwe spojrzenie na siebie samego i na rzeczywistość. Każdy z nas wielokrotnie doświadczył miłosierdzia – chociażby przez to, że został przyjęty na tym świecie. Jeśli będziemy podtrzymywać w sobie pamięć o aktach miłosierdzia, których doświadczyliśmy, to w odruchu elementarnej uczciwości będziemy gotowi okazać miłosierdzie innym.
Zaś pokora wynika z zaakceptowania tego, że nasze życie jest zanurzone w czasie, a to znaczy, że stanowi swego rodzaju drogę. Nie zaczynam podróży w punkcie dojścia, lecz dopiero do niego zmierzam. Jeśli będę o tym pamiętał, to nie ulegnę złudzeniu, że już jestem doskonały, kompletny lub skończony.
Niech prawda życia i prawda Słowa Bożego pomaga nam nabywać te drogocenne cechy.