Często żyjemy zgarbieni, pochyleni ku ziemi, wpatrujemy się w jej proch – początek i koniec. Jeszcze częściej bywamy wyprostowani, dumni z wyćwiczonych mięśni zdolnych utrzymać kręgosłup prostym. Wtedy jednak patrzymy przed siebie, nasz wzrok nie wykracza poza najbliższy horyzont. Szukamy pokoju w swoich granicach, pragniemy wybornej pszenicy i miodu z opoki. I to nam wystarcza. Jednak są takie chwile, kiedy pragniemy czegoś więcej. Kiedy cała dusza w nas woła i pragnie życia w pełni. Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak my pragniemy strumieni wody, do której nie potrzeba czerpaka i której nie dobywa się z ziemi. Pragniemy żywego chleba, który nie pochodzi z ziemi. Obyśmy dzisiaj usłyszeli Jego głos. Pan bowiem mówi: „Szeroko otwórz usta, abym je napełnił”.
Symbolem życia jest krew. Lud pierwszego przymierza był nią pokropiony na znak tego, że Bóg stał się jego krewnym, zechciał dzielić swoje życie z życiem swojego ludu. Wszedł potężnie w jego historię i wyzwalał, towarzyszył, chronił, pouczał. Jednak krew przymierza i krew ofiar, które je uobecniały i potwierdzały, należała do cielców i kozłów. Była na zewnątrz, zbyt odległa od naszego wnętrza. Niemożliwe było, aby usuwała grzech. Zatem gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg ustanowił nowe przymierze, również we krwi. Dopiero Ojciec dał nam prawdziwy napój i prawdziwy chleb z nieba. Posłał Syna, który dał swoje ciało za życie świata. I kazał powiedzieć zaproszonym: „Oto stół już przygotowany, przyjdźcie na ucztę”. Ciało i Krew Boga, który stał się człowiekiem, jest na wyciągnięcie ręki, na ołtarzu. Może stawać się częścią naszego ciała, naszego krwioobiegu. Czy po odejściu od tego stołu już nie będziemy pragnąć? „Skosztujcie i zobaczcie!” – mówi Pan.