Nie jest chyba do końca tak, że człowiek patrzy okiem, słyszy uchem, a dotyka ręką. Człowiek widzi, słyszy i dotyka – językiem. Dzięki słowom drzewa się zielenią, ptaki śpiewają, kawa smakuje. Mowa pozwala zobaczyć, to, co jest. Słowa wydobywają istnienie z rzeczy. Mówienie o świecie to kontynuacja stworzenia przez Słowo. Trzeba mówić, żeby wydobyć byt z pierwotnej materii bliskiej nicości, szarej codzienności, przyzwyczajenia i bezsmaku. Wyrazy mają sprawiać, by rzeczywistość nas raziła – żeby była przed nami, dla nas, miała nam coś do powiedzenia. Chcemy w świecie coś spotkać. Tak często nie spotykamy niczego, tylko przechodzimy obok (to nie spotkanie). Często nasze słowa nie mówią, tylko zapełniają próżnię. A potrzebujemy słów, które mówią. Mówią o tym, co jest.
Praesens to nie tylko czas teraźniejszy, ale także obecność. To co jest tutaj, przede mną, we mnie; to, czym jestem. Imperfectum oznacza niedokonany, ale też niedoskonały. Praesens imperfectum to czas teraźniejszy niedokonany, ale to też moja niedoskonała obecność. To, że jest ona niedokonana/niedoskonała, oznacza, że mogę coś z nią zrobić. Chwila, by być przeżytą, domaga się mojego działania. Przeżywanie, pozornie bierne, jest jedną z kluczowych aktywności. Mogę coś widzieć, ale to jeszcze nie wystarcza, bym to zauważył. Chwila może mi się przytrafić, ale ode mnie zależy, czy ją przeżyję.
Praesens imperfectum to propozycja przyglądania się drobnym, prostym rzeczom, które nam się przytrafiają. Nie po to, by je wyczerpująco opisać i przeanalizować, ale po to, by je zauważyć. Chodzi tylko o zwrócenie uwagi na pewne szczegóły spraw codziennych, niezauważone przebłyski w ciągu dnia. Być może dzięki temu szara codzienność okaże się obrazem wypełnionym szczegółami, bez których cała kompozycja byłaby pozbawiona sensu, a które umykają nam, kiedy na niego patrzymy.